Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal, słynnej polskiej dyrygentki, zainaugurowała jubileuszowy V Festiwal Muzyki Oratoryjnej „Musica Sacromontana” w bazylice na Świętej Górze. Symbolicznego otwarcia imprezy dokonał ks. Zbigniew Starczewski, prokurator generalny polskich filipinów.
Poznańscy artyści zachwycili w sobotę 25 września gostyńską publiczność, która szczelnie wypełniła barokowe mury, utworami , Johanna Sebastiana Bacha, Wolfganga Amadeusza Mozarta oraz współczesnego polskiego kompozytora Sebastiana Krajewskiego.
Nazajutrz w kościelnych murach usłyszeliśmy „Salve Regina” Macieja Gembalskiego, „Salve Regina in C” Józefa Zeidlera, „Salve Regina” Maksymiliana Koperskiego, którzy niegdyś tworzyli na Świętej Górze, a także „Ave Regina Caelorum” Floriana Leopolda Gassmanna i „Salve Regina” Juliana Gembalskiego. Ten ostatni kompozytor był zarazem współwykonawcą wszystkich pięciu utworów. Towarzyszyli mu utalentowane solistki: Elżbieta Grodzka-Łopuszyńska i Joanna Węgrzynowicz oraz śląski Zespół Kameralny „Laudate Dominum”.
Prof. J. Gembalski z Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, wybitny organista i pedagog, jest zafascynowany świętogórską bazyliką.
-- To jest takie miejsce, które stawia człowieka przed potęgą Bożą – przyznaje. – Staję onieśmielony. Zarówno bazylika, jak i panująca wokół niej atmosfera, nie mówiąc o jakości architektury, przekładają się na przeżycia związane z festiwalem. Dla mnie jest to fascynacja. Festiwal pod każdym względem jest profesjonalny. Każdy element jest profesjonalny. To wskazuje, że organizatorzy robią go z entuzjazmem i wkładają w to serce. Tylko wtedy rodzą się takie wielkie rzeczy. Nam się to po prostu udziela.
E. Grodzka-Łopuszyńska, absolwentka katowickiej AM, która od 11 lat koncertuje z J. Gembalskim, wykonując, obok muzyki dawnej i współczesnej, również jego utwory i wspólne improwizacje, przyznaje, iż im – Ślązakom, jest bardzo dobrze u nas – w Wielkopolsce.
-- Jest dużo podobieństw w naturze, w sposobie przyjmowania, w gościnności... Czujemy się tu otoczeni prawie matczyną opieką – od strony aprowizacji i zakwaterowania, obsługi przy każdej próbie, każdym wyjściu i powrocie. Zawsze ktoś jest, ktoś czeka. Wiemy, że niczego nam nie zabraknie podczas występu, że będą pulpity, podesty, dzwonki... To się bardzo przekłada na to, jaki dajemy koncert; bo gdy wcześniej jest nerwowo lub gdy coś zgrzyta, to potem na koncercie też jest coś nie tak. Tutaj nie ma żadnej wady, którą by można przytoczyć.
Rodzina E. Grodzkiej- Łopuszyńskiej pochodzi z Gostynia. W naszym mieście urodzili się pradziadek, dziadek i ojciec sopranistki.
-- Tato po studiach w Poznaniu otrzymał nakaz pracy w Katowicach i tam spotkał moją mamę, która przyjechała ze Lwowa – mówi artystka.
Prof. J. Gembalski był jednym z pierwszych opiniotwórców muzyki J. Zeidlera na podstawie jedynego istniejącego wówczas, 30-minutowego nagrania „Nieszporów”, pochodzącego sprzed 50 lat. Przed pierwszym festiwalem organizatorzy zwrócili się właśnie do niego o wyrażenie swojego zdania. Obecnie zarejestrowanych jest już 12 utworów J. Zeidlera. Czy teraz prof. J. Gembalski podtrzymuje swój pogląd, że muzyka tego kompozytora jest godna stanąć obok utworów wielkich twórców muzyki oratoryjnej?
-- Jak najbardziej. Mieliśmy teraz porównanie czterech utworów – Zeidler zdecydowanie góruje, mimo że tamte utwory są też znakomicie napisane – potwierdza profesor. – Na początku najsłabiej oceniałem mojego imiennika Macieja Gembalskiego. On może był już muzykiem wtórnym, powtarza pewne pomysły, ale jest też muzykiem zawodowym. Natomiast utwór Zeidlera, ten, który wykonaliśmy w niedzielę, to jest mistrzostwo pod względem formalnym i pod kątem harmoniki i pomysłów motywicznych. Doszliśmy do wniosku, że ci kompozytorzy wzorowali się wzajemnie na sobie. Motyw początkowy Gassmanna i Zeidlera są trochę podobne, ale to jest utrzymanie się w pewnej konwencji epoki. Ta epoka w Polsce była bardzo zwrócona w przeszłość. Oni znali reguły klasycznego komponowania, czyli Haydn i Mozart, ale jest dużo tej muzyki, którą tworzył wcześniej na przykład Gorczycki, czy choćby to, co wykonaliśmy na bis – Marcin Żebrowski z Jasnej Góry. Wszystko to sytuuje się na wysokiej półce. A Zeidler rzeczywiście jest tutaj pierwszy. Podtrzymuję to.
Prof. J. Gembalski sugeruje, że muzykę J. Zeidlera trzeba nagłaśniać.
-- W Polsce nie mamy przebicia, a taki kompozytor powinien być grany w Europie. Na przykład Czesi wykreowali kompozytorów mniej znanych, jak Benda, czy Kopřiva. Oni byli dobrzy, ale nie zawsze tak dobrzy jak na przykład Zeidler, a obecnie są znani i grani przez różne orkiestry.
Czy w takim razie prof. J. Gembalski będzie promował na swoich koncertach muzykę J. Zeidlera?
-- Myślę, że tak. Gramy też wersje z organami utworów, które w oryginale są napisane na orkiestrę, bo nie mam orkiestry. Podejrzewam, że w tamtych czasach też była taka praktyka – mówi.
-- Kontynuacja będzie od razu, ponieważ w listopadzie w Katowicach będzie powtórzony niedzielny koncert. Zaniesiemy tę muzykę w nasze strony – dodaje E. Grodzka-Łopuszyńska.
Czy M. Gembalski, sądząc po kompozycji, był dobrym organistą? Słychać w utworze, że skomponował go organista?
-- Tam nie ma jakichś specjalnych odniesień do techniki organowej. Jest to utwór napisany jako wokalno-instrumentalny w tym klasycznym ówczesnym składzie, tzn. głos sopranowy plus instrumenty wypełniające, dosyć zresztą ubogie, bo to jest kwintet i oboje, które są rekonstrukcją, gdyż tam pierwotnie były flety, które zaginęły. Praktyka do początku XIX wieku była praktyką zamienną, czyli oboje można było zastąpić fletami. Ten utwór znakomicie współgra.
Czy istnieją związki rodzinne prof. J. Gembalskiego z kompozytorem M. Gembalskim?
-- Pojęcie rodziny jest szerokie – rodziną są wszyscy ci, którzy czują podobnie, na przykład muzykę. Oczywiście, to metafora. Myślę, że to początek szukania. Jestem bardzo przywiązany do tych spraw. Na Śląsku przywiązanie do rodziny jest wielką rzeczą. Mamy drzewa genealogiczne, szukamy. Wielu członków rodziny Gembalskich podeszło aż pod Kępno – nie wiadomo, czy oni tam poszli, czy stamtąd przyszli na Śląsk. To jest do sprawdzenia. Spróbuję to zrobić. Dwie pracownice Archiwum Archidiecezjalnego podjęły się, że będą szukać według ksiąg metrykalnych. Rodzina Gembalskich sytuuje się na obszarze Śląsk – Wielkopolska – Brandenburgia. Do czasów, kiedy Śląsk należał do Prus, ludzie wędrowali. Do tego dochodzi emigracja XX-wieczna z roku 1922 – kiedy Śląsk został podzielony i część rodziny została po niemieckiej stronie, oraz z roku 1945 – część rodziny została wysiedlona. Tak więc trudne zadanie przed nami.
Utwory, które wykonano w niedzielę były muzyką liturgiczną. To kompozycje na bardzo wysokim poziomie. Czy są trudne do wykonania?
-- Tak, ale wtedy też inaczej się śpiewało. Wydaje mi się, że te partie były powierzane chłopcom. To inny sposób wydobywania dźwięku, te partie nie są forsowne – chłopcy śpiewają falsecikiem, powierzchownym głosem. To nie wymaga zaangażowania całego organizmu, jak śpiewanie głosem sopranowym – komentuje E. Grodzka-Łopuszyńska.
Czy w takim razie powinno się szukać chłopców do wykonywania tych partii?
-- To jest kłopot. Dzisiejsi chłopcy często śpiewają bardzo nieczysto. To też wynika z tego, że nasza kultura muzyczna coraz bardziej człapie, coraz mniej mamy dzieci, które rzeczywiście świetnie słyszą, bo nie ma wychowania muzycznego w szkole. Na Jasnej Górze jest chór, który zamiast sopranów ma chłopięcy zestaw i z roku na rok trudniej tam znaleźć chłopców, którzy mają wykształcony głos do śpiewania – dodaje sopranistka.
W sobotę 2 i w niedzielę 3 października drugi festiwalowy weekend – dwa kolejne koncerty. Ich skrócony program znajdą Państwo na okładce, a pełny – na www.jozefzeidler.eu.
AGNIESZKA JAKUBOWSKA
HANNA FIBNER
WOJCIECH CZEMPLIK
Nr 37, z dnia 1 października 2010 r.